Nasze wybory, nasze historie…

POMIĘDZY…

Długo zastanawiałam się nad tym, jak zacząć mój cykl artykułów o tym, dlaczego wybrałam jednak Polskę na resztę mojego życia, a nie Niemcy (mam udokumentowane obywatelstwo niemieckie i teoretycznie nie ma przeszkód, aby tam zamieszkać).

Na to pytanie mogłabym odpowiedzieć, że to był przypadek, ale uważam, że nie ma przypadków. Że nasi duchowi przewodnicy i nasi aniołowie stróże „podpowiadają i nam pomagają” (o tym też chcę kiedyś napisać). To samo odnosi się do moich dwóch córek, które ułożyły sobie życie poza Polską: jedna w Holandii, druga w Niemczech.

Jakiś czas natknęłam się na film pt. „Pomiędzy słowami” z 2017 roku Agnieszki Antoniak, emigrantki z Polski mieszkającej w Holandii. Film nakręcono w Berlinie, a powstał w kooperacji-polsko-holendersko- niemieckiej.

Wspomniany wyżej dramat powstał w wersji czarno-białej, co jest zabiegiem zamierzonym, choć treści w nim zawarte nie są ani czarne, ani białe. Film porusza problem, a właściwie pyta, czy możliwe jest przeprogramowanie się w stu procentach na Niemca, choć dotyczy to każdej narodowości.

Jak trudne, zwłaszcza emocjonalnie, są problemy dwunarodowców wiedzą tylko ci, których to dotyczy. Zapewne wielu z Państwa, którzy to czytacie.

Urodziłam się i wychowałam się na wsi śląskiej w rodzinie niemieckiej, w której mówiło się tylko po niemiecku. Kiedy miałam 5 lat, posłano mnie do przedszkola, żebym nauczyła się mówić po polsku przed pójściem do polskiej szkoły.

Zawsze, nawet przez dorosłe życie, wydawało mi się, że nie miałabym problemu z życiem w Niemczech. Wszak dzięki rodzinie, znajomym rodziców oraz dziadków bywałam tam podczas wakacji i zawsze było miło. Miałam więc wrażenie, że i w Niemczech i w Polsce czułabym się jak w domu.

Nic bardziej mylnego.

Pierwsze problemy pojawiły się, kiedy jako dorosła kobieta wybrałam się do pracy w Niemczech.

Rodzina starszego pana, którym się opiekowałam, dawała mi do zrozumienia, że powinnam usprawniać mój język niemiecki i na każdym kroku mnie poprawiano. Chcesz pracować w Niemczech? Musisz się dostosować pod każdym względem.

A przecież nie język jest najważniejszy. Liczą się kompetencje, umiejętność komunikacji i znajomość spraw, którymi zajmuję się zawodowo. Samodzielnie i swobodnie poruszałam się po urzędach, podczas wizyt u lekarzy, w sklepach. Bez niczyjej pomocy (no dobrze, nawigacja mnie prowadziła ;)) jeździłam po ulicach obcego miasta wykonując powierzone mi zadania.

Nawiasem mówiąc, mąż pani pracodawczyni pochodził z okolic Sosnowca, ale jego niemiecki był wykwintny i bogaty, ale jako Niemiec po wojnie został wywieziony z rodziną do Niemiec.

Bardzo mnie bolało, że traktują mnie jak obcą, a ja tam w środku czułam coś innego. Teraz, kiedy o tym piszę, na wspomnienie tego czasu łzy cisną mi się do oczu.

Na szczęście mam ten czas za sobą i teraz dumnie podnoszę głowę mówiąc, że jestem Polką z niemieckimi korzeniami.

Tę dumę poczułam chociażby kilka dni temu, gdy byłam w Holandii. Pod nieobecność córki i zięcia zawiozłam wnuka do serwisu rowerowego po odbiór roweru po naprawie. Moim zadaniem było zapłacenie kartą za wykonaną usługę. Mój wnuk powiedział coś w rodzaju: „moja babcia jest Polką, będę tłumaczył.” Wzruszyłam się. 

Dzisiejsze moje kontakty i podróże tam i z powrotem wiążą się z rodziną, a właściwie rodzinami moich córek i wnukami, których mam pięcioro i dwoje „przyszywanych”.

Kiedy wnuki były małe, część wakacji spędzały w Polsce gdzie miały kolegów z podwórka. Przyjeżdżałam po nich do Niemiec, a potem odwoziłam. Mój najstarszy wnuk, kiedy był czterolatkiem powiedział mi, że jak będzie duży, kupi mi spódniczkę w kolorowe motyle.

Kiedy przyjeżdżałam do Holandii, dzieci z okolicy wołały z radością:  Babcia! Babcia! (nie  – „Oma”). Jeździłam tak często, bo wiedziałam, że przyjdzie czas, kiedy dzieci staną się nastolatkami i już nie będą zainteresowani wakacjami u mnie. Jest to całkiem zrozumiałe i normalne. Zawsze jednak cieszą się z mojego przyjazdu i czekają na gołąbki, pierogi ruskie, torcik orzechowy czy cytrynowy.

Jestem szczęśliwa, że czas, który był mi dany, a właściwie wzięłam go sobie sama, wykorzystałam do maksimum i nacieszyłam się nimi. Tym sposobem nawiązała się szczególnie bliska więź między nami: babcią i wnukami.

Rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Chcąc być bliżej niej przed laty podjęłam decyzję o zamieszkaniu w Niemczech na stałe. Ale mi nie wyszło.

Dlaczego? Opowiem o tym w następnym artykule.

Małgorzata Manterys